Dni wiatru

 

Antena Krzyku 6/2000 +1/2001, autor: Rafał Księżyk.

To bardzo ważna płyta. Powstawała przez kilka lat. Część zawartych tu utworów jej kompozytorzy - Maciej Cieślak i Jacek Lachowicz - nosili w sobie od połowy lat 90. Projekt w swym ostatecznym kształcie zmaterializował się dopiero w ciągu roku 2000. Premiera zapowiadana była pierwotnie na wiosnę, potem na jesień. Czyżby BMG przelękło się efektów - zagwarantowanej w kontrakcie z zespołem - wolności artystycznej? Otrzymujemy bowiem najradykalniejszy album wydany przez koncern w dziejach polskiego szoł biznesu. To dobrze, że "Dni wiatru" ukazują się w takim obiegu, jest to bowiem płyta, która na gruncie polskiego rynku muzycznego jawi się herezją. Ubiegłoroczny sezon był czasem największego upadku artystycznego w jego dziejach. "Sprzedawały się" już nie nawet pop, dance i rock, ale przyśpiewki - rubaszne, wiejskie i te z kruchty, religijne. Do tego upiorny powrót weteranów estrady lat 70., gwiazd ery mdłej, totalitarnej rozrywki ery RWPG - Vondrackovej, Rodowicz, Krawczyka (gdyby ktoś nie pamiętał). Trudno o większą porażkę. I na tym tle bezkompromisowa propozycja Ścianki wydaje się heroicznym wręcz bastionem sztuki. To album absolutnie niezorientowany na ułatwianie czegokolwiek słuchaczowi, zainteresowany jedynie jak najpełniejszym wyrażeniem indywidualnej, szalonej wizji zespołu. Trafiają się w undergroundzie takie płyty, ale ta jest wyjątkowo udana. Dojrzała i konsekwentna Ścianka, która wdarła się do powszechnej świadomości w 1997 roku jako autor debiutanckiej płyty "Statek kosmiczny", została zaszufladkowana jako "nadzieja polskiego rocka". Słyszałem już, jak wielu krajowych dziennikarzy jest rozczarowanych "Dniami wiatru". Na "Dniach wiatru" Ścianka, konsekwentnie wierna psychodelii, odchodzi od rocka i zgłębia ten wymiar, w którym psychodelia flirtuje z awangardą. "Dni wiatru" to płyta, która najwięcej zawdzięcza muzyce elektroakustycznej i minimal music. Dziś do tych źródeł inspiracji pielgrzymują czołowi poszukujący producenci elektroniki. "Dni wiatru" pozostają zarazem w łączności z tradycją i w więzi ze współczesną awangardą. To wielka sztuka. Utwory z "Dni wiatru" to zatem elektroakustyczne poematy dźwiękowe, należą do psychodelicznej estetyki, z jaką spotkać się możemy na albumach The Beatles czy Pink Floyd. Tyle iż w ujęciu Ścianki estetyka ta wchłania doświadczenia industrialu, techno, noise. Słychać w niej wpływ Velvet Underground i Sonic Youth, ale bliżej jej do Nurse With Wound i Einsturzende Neubauten, niekiedy do ambientalnej neopsychodelii a la Kranky.. Tym, co odróżnia tę płytę od masy polskich produkcji, jest szczególny rodzaj wrażliwości na dźwięk - Ścianka pracuje z założeniem, iż to pojedynczy dźwięk, a nie sekwencja melodyczna czy riff lub szlagwort, jest nadrzędnym budulcem muzyki. Być może, dzięki tej świadomości tak swobodnie czerpie z różnych stylistyk. Równie łatwo adaptuje elementy bluesa, muzyki poważnej XX wieku, muzyki improwizowanej, ambient, noise, a nawet rytualną muzykę tybetańskiego buddyzmu. Jak intrygujące są takie mozaiki, słychać w rewelacyjnym "Spychaczu", który oddaje iście krautrockowo-nurse'owego ducha rytuału na wspak, zderza gitarową kakofonię z elementami świętej muzyki Tybetu. Warto też zwrócić uwagę jak celebruje zespół nagrania głosu - mami onirycznym szeptem, zaklina plemiennymi mantrami, zmienia głosy narratorów w każdym utworze. Ścianka to zespół wybitnych kolorystów, którzy doskonale operują barwami przy budowie dramaturgii. Muzyka jest tu tylko częścią całościowej wizji utrzymanej w tonacji bliskiej prozy Bruno Schulza. Sztuka Ścianki jest poetycka, oniryczna, groteskowa, magiczna, mroczna. Jest w niej humor i groza, ból i mądrość, są w niej opowieści. Nie ma w niej żadnych ułatwień, mrugania okiem do publiki. Wymaga od słuchacza absolutnego zaangażowania. Warto jej zaufać.

 

Wiatr od morza
Życie, sobota 14 lutego 2001, autorka: Anna Gromnicka, ocena: 5.

Tej płyty jeszcze nie ma w sklepach, a już jest o niej głośno. Muzyką zespołu z Sopotu zachwyceni są wszyscy, począwszy od Marka Niedźwieckiego, Artura Rojka i Kasi Nosowskiej. Singla z nowej płyty Ścianki, "The Iris Sleeps Under the Snow", słuchała przez ostatnie dwa tygodnie cała Polska, za sprawą radiowej Trójki. Marek Niedźwiecki zwierzał się nawet na antenie, że gdy słuchał tego utworu po raz pierwszy w drodze do pracy, to musiał zaczekać, zanim wysiadł z samochodu, tak bardzo chciał się dowiedzieć, KTO TO GRA. A gra sobie zespół z Sopotu. Menedżera mają w Warszawie, a premierę płyty przesunęli na koniec lutego - tak wielkie zainteresowanie wzbudziła ich "epka" pt. "...Only Your Bus Doesn't Stop Here". Na singlu znajdują się trzy wersje "The Iris..." - Ścianki ,Kasi Nosowskiej i Andrzeja Smolika oraz najbardziej popularna z nich, Artura Rojka z grupy Myslovitz. Płyta, na którą wszyscy czekają, nosi tytuł "Dni wiatru", i bohatersko patronuje jej wieszcz międzywojnia ze sklepów z materiałami pachnącymi cynamonem. Płyta będzie zaskoczeniem dla fanów poprzedniego albumu i koncertów Ścianki. W niczym nie przypomina ich wcześniejszych dokonań. Gdyby chcieć ją opisać krótko, można by zaryzykować stwierdzenie, że to maksymalnie opisowa, ilustracyjna płyta. A opisuje najbardziej alternatywny ze światów - skonsolidowany w piękne, pełzające dźwięki świat chłopaków z ciemnych sopockich kamienic. Na tym krążku zresztą wszystko jest ciemne, oświetlane jedynie czasami, jak w "19 XI", nikłym światełkiem durowych klimatów. W Polsce jeszcze nikt nie wydał tak alternatywnej w brzmieniu płyty, która w dodatku, jestem pewna, sprzeda się świetnie. Dotychczasowe electroacoustiki i gitarowe riffy Ścianki przerodziły się w mgliste suity, w które czasem wdziera się elektronicznie wygenerowany szept - "the Iris...", "the Oceans Fall Down". Całość rozpoczyna intro jak szemrzący wiatr, środek płyty wypełniają przypływy, odpływy, burze sztucznych dźwięków, które na spokojne ścieżki skierowują gitary. Lecz nie jest to noise ani nawet muzyka quasi-elektroniczna, jaką proponuje Marcin Dymiter. "Dni wiatru" bawią się ciszą i jej odmianami; to płyta ciszy i między-dźwięków. Mój ulubiony numer to "19 XI". A całości trzeba słuchać wiele razy, aż zacznie sama się tworzyć, szumieć, kiełkować w głowie słuchacza. Aż wyrośnie z tych brzmień coś na kształt onirycznych rysunków Bruno Schulza, Unduli, hołdów i idoli, lęków, tajemniczych kształtów na ścianach...


Fluid, nr 02 (03) luty 2001 autor: Wojtek Wysocki, ocena: 5/5.

Ścianka wróciła na rynek w naprawdę wielkim stylu. Druga płyta tego trójmiejskiego składu nie ma właściwie nic wspólnego z noise-rockowymi obszarami, jakie muzycy penetrowali na debiutanckim "Statku Kosmicznym" - przesterowane gitary poszły do śmieci, a wspomnienia po MC5 i Stooges ulotniły się wraz z dzikim, stricte rockowym nerwem muzyków. Na "Dniach wiatru" Ścianka przesunęła się w stronę wyciszonych, sięgających raczej ambientowej, względnie kameralistycznej wrażliwości kompozycji. Introwertyczne plamy dźwięków, ciągnące się w nieskończoność zapętlenia, zdeformowane pogłosami szepty wypełniają największą część płyty. Tylko dwa razy: w kojarzącym się nieco z Art Zoyd "Spychaczu" i stonowanej piosence "The Iris Sleeps Under The Snow" muzycy rozbijają aurę podskórnej, nieznośnie onirycznej psychodelii. Płyta bez stylu, czasu i miejsca. Chociaż można na upartego szukać skojarzeń z co bardziej tajemniczym Eno, mrocznymi pejzażami Art Zoyd, z Wyattem, a może nawet z Satie, to przecież ostateczny efekt zdominowany jest przez osobowości grających tu muzyków. A duże to osobowości.


Machina nr 2 (59) luty 2001, autor: Rafał Księżyk, ocena: 4/5 - rewelacyjna TYP MACHINY.

Ścianka wyzwala psychodelię z rocka.Wydany dwa lata temu Statek Kosmiczny uczynił Ściankę najgłośniejszym alternatywnym debiutantem polskiej muzyki drugiej połowy lat 90. Nowy to najbardziej bezkompromisowy album wydany przez polski koncern. Dni wiatru niewiele mają wspólnego z rockiem. O ile Statek nawiązywał do garażowej psychodelii lat 60., o tyle Dni drążą ten wątek psychodelii, który zainspirowała muzyka elektroakustyczna i minimal music. Te nurty awangardy lat 60. Są dziś na nowo odkrywane przez poszukujących producentów elektronicznych. Charakter nowej płyty wyznaczają elektroakustyczne poematy dźwiękowe. Tę formułę realizowali The Beatles i wczesny Pink Floyd, tyle że Ścianka odnosi się do niej przez pryzmat doświadczeń industrialu, noise i techno. Na tym opiera się muzyczna klasa albumu. Kompozycje Maćka Cieślaka i Jacka Lachowicza tworzą całościową poetycką wizję, która ma w sobie coś z mroku, magii i groteski Bruno Schulza. Jeśli kochacie Velvet Underground, Sonic Youth, Einsturzende Neubauten, Nurse With Wound, ta płyta jest dla was. W swym radykaliźmie Dni wiatru idealnie balansują chorą kondycję polskiej muzyki ostatnich lat.

 

Tylko Rock nr 2 (114) luty 2001, autor: Rafał Morusiewicz, ocena: 4/5.

Kiedyś zaczynali swoje koncerty od radosnej wariacji na temat Czerwonego autobusu. Na nowym materiale trójmiejskiej Ścianki autobus zmienił kolor na czarny i zdecydowanie zwolnił tempo. Po hałaśliwie optymistycznym i chropowatym debiutanckim Statku Kosmicznym Ścianka zwróciła się ku bardziej kontemplacyjnym klimatom. W otwierających płytę prawie dziesięciominutowych Dniach Wiatru dominuje szept, gdzieś w tle pojawiają się senna perkusja i subtelne gitary. Podobnie wyciszony jest akustyczny Latający pies, mogący się kojarzyć z Piórkiem z ich debiutanckiego materiału, jedyna zresztą - obok bezwstydnie przebojowej i zwiewnej The Iris Sleeps Under The Snow - piosenka na płycie. Zespół nigdy nie stronił od rozbudowanych, częściowo improwizowanych kompozycji, tym razem zostały one niemal "odmelodyjnione". Ścianka, mogąca z powodzeniem wypluwać kolejne "skuteropodobne" przeboje, zdecydowanie odrzuciła wypracowane brzmienie (jest mniej gitar, klawisze pojawiają się dopiero w ostatnim utworze). Nagrała materiał dużo bardziej ascetyczny, a co za tym idzie, nieuchronnie mniej przystępny. Klaustrofobiczny Piotrek, fascynująca opowieść gdańskiego introwertyka na tle niepokojących gitar, hipnotyczny Oceans Fall Down, klimatem przypominający bardziej stonowane utwory Throbbing Gristle, i najbardziej zróżnicowany dynamicznie Czarny autobus z imponującą, karkołomną partią gitary to najbardziej "chore" a zarazem interesujące fragmenty tej inteligentnie zrobionej płyty. Posłuchać powinni wszyscy, choćby tylko po to, by zadecydować, czy wstyd nie mieć.


gazeta CITY, autor: Rafał Księżyk.

Ta płyta doczekała się bardzo kontrowersyjnych opinii, a wszystko chyba przez powszechny brak czasu. Ścianka proponuje nam niezwykły "film dla uszu". Dopiero gdy otrzyma od odbiorcy absolutne zaangażowanie, ujawnia podskórne barwy i niuanse. Nie ma tu piosenek, obcujemy z rodzajem poematu dźwiękowego, w którym miesza się psychodelia, muzyka elektroakustyczna i noise. Tak śmiałego i frapującego dzieła dawno nie było w polskiej muzyce. Trzeba po prostu zaufać artystycznej wizji Ścianki. Jej charyzma i surrealistyczne rozwichrzenie oferują doświadczenie, które czuć w trzewiach i duszy. Nie przegapcie tej okazji, bo coraz trudniej obecnie o takie płyty.


Gazeta Wyborcza, nr 52 (3656), piątek 2 marca 2001, autor: Robert Leszczyński.

Powtórny debiut. Nie jest to płyta łatwa ani nawet godna polecenia masowemu odbiorcy. Jednak dla bardziej wrażliwej części rockowego audytorium może się ona okazać najważniejszą płytą sezonu, a trójmiejski kwartet Ścianka - objawieniem tego roku. Zespół zadebiutował blisko trzy lata temu albumem "Statek kosmiczny", który pokazał, że na naszej scenie pojawiła się nowa jakość, narobił szumu w muzycznej prasie, ale do masowej publiczności przebiła się tylko ekscentryczna piosenka "Skuter". I tylko tyle, bo "Statek kosmiczny" ukazał się jako drugi album wydawnictwa Biodro Records Tymona Tymańskiego (m.in. Kury, Miłość, The Users) i młodemu wydawnictwu zabrakło dywizji na jej wypromowanie. Ścianka poległa w zderzeniu z promocyjną machiną koncernów, które dążą do monopolu w mediach - przeważnie po to, aby promować artystów mniej ambitnych i lepiej się sprzedających. Teraz jednak sytuacja jest inna. Nowa płyta Ścianki ukazuje się w koncernie, a dokładniej w wytwórni Sissy Records należącej do BMG, która ma się zajmować promowaniem muzyki bardziej ambitnej. Przejście do koncernu nie oznaczało więc dla zespołu artystycznego kompromisu. Już zapowiadający nowy album singiel "...Only Your Bus Doesn't Stop Here" z "klimatycznym" utworem "The Iris Sleeps Under The Snow" w trzech wykonaniach: Ścianki, Nosowskiej i zespołu Myslovitz pokazał, że czeka nas muzyczne trzęsienie ziemi. Płyta "Dni wiatru" okazała się kompletnym zaskoczeniem. Nie ma tu ani jednego utworu dynamicznego, takiego jak np. "Skuter". Zespół operuje pastelowymi klimatami, gdzieś pomiędzy ostatnią płytą Radiohead i pierwszymi płytami Pink Floyd. Jest tu sporo muzyki instrumentalnej, ale pozbawionej zbędnej wirtuozerii. Najprostszymi środkami wyczarowywane są bardzo poetyckie, rozmarzone nastroje albo klimat depresji nerwowości. Do tego dochodzą piękne, bardzo poetyckie teksty śpiewane, szeptane lub opowiadane jak w najlepszym chyba, prócz wspomnianego "The Iris Sleeps Under The Snow", utworze "Piotrek", będącym zapisem jakiegoś dziecięcego, czy może narkotycznego bełkotu. Nie są to jednak utwory, które mogłyby się stać hitami w radiu albo telewizji, dlatego liczę na pozytywny snobizm naszej rockowej publiczności, na którym jeszcze nigdy się nie zawiodłem.

 

Aktivist, autor: Adam Bednarski, ocena: 4/5.

Oddech świeżego powietrza dla reagujących torsjami na radiowe przeboje. Słuchanie "Dni wiatru" wymaga zaangażowania i otwartego umysłu. Napisanie o tej płycie czegoś poza tym, że jest nieszablonowa i intrygująca jest diabelsko trudne, bowiem sopocki zespół to zjawisko nad wyraz oryginalne. Dziewięć muzycznych fragmentów określić można w przybliżeniu jako kolaż psychodelii, ambientu i minimal music z towarzyszeniem abstrakcyjnych tekstów. W dzisiejszych czasach słuchać Ścianki to należeć do elitarnego kręgu.

 

Majestatyczny lot
Dziennik Bałtycki Rejsy, piątek 20 kwietnia 2001r, autor: Tomasz Rozwadowski.

W świecie, w którym technologie, w tym muzyczne, zmieniają się szybciej niż wzory koszulek polo, odnoszenie twórczości muzyków do tradycji jest bliskie absurdu. Zabawmy się jednak przy okazji drugiej płyty sopockiego zespołu Ścianka w absurdalnych recenzentów. Powróćmy do czasów The Beatles (których zresztą z autopsji nie pamiętamy). W Ściance mamy ekscentryka w typie Johna Lennona (Maciej Cieślak) i romantyka przypominającego McCartneya (Jacek Lachowicz). Z tego porównania absolutnie nic nie wynika. Wynika natomiast coś z porównania do brytyjskiego zespołu z lat 70. i 80. Hawkwind, którego nikt już nie pamięta, nie tylko z autopsji. "Plamy" i "rzęchy" bowiem nie jedno mają imię. Można rzęzić metalowo, lub w stylu Sonic Youth, można na nutę późnego Radiohead. Można plamić jak Popol Vuh, Aphex Twin, Tortoise. Ścianka plami i rzęzi akurat w stylu Hawkwind, chociaż oczywiście nie kopiuje bezpośrednio. Technika poszła zdumiewająco do przodu, więc Cieślak, Lachowicz i reszta kwartetu,, tworzą sugestywny i pięknie brzmiący zlepek szumów, gitarowych i klawiszowych dźwięków (znakomity Lachowicz). Zespół, który debiutował w aurze odnowicieli polskiego rocka alternatywnego, drugą płytą w swojej karierze drastycznie zrywa z rockiem. "Dni wiatru" (zauważmy, że Hawkwind ma wiatr w swojej nazwie) są poszukiwaniem zbliżonym do muzyki współczesnej (co nie dziwi, ze względu na akademickie muzyczne wykształcenie liderów), choć momentami pojawia się dzika, rockowa ekspresja (np. "Spychacz") lub melodyka (promujący płytę singiel i klip "The Iris Sleeps Under The Snow"). Wspomniany mały krążek zawiera zresztą aż trzy wersje tego samego utworu w wykonaniu autorskim, Kasi Nosowskiej i zespołu Myslovitz.

 

.........nowości....historia....dyskografia....wywiady....koncerty....galeria....dźwięki....forum.........